Jak krew z nosa…
Zaczęłam w grudniu, skończyłam w sierpniu. To chyba długo jak na uszycie jednego tipi – indiańskiego namiotu dla dzieci.
Prawdą jest, że robiłam sobie spore przerwy i tak naprawdę gdyby nie mój Mateusz, to nadal niedokończone leżałoby w kącie.
To moje pierwsze tipi i myślę, że na kolejne jeszcze długo się nie porwę, a tym odważnym, którzy bez wykroju postanowią zabrać się za szycie namiotu, proponuję coś o niższym stopniu trudności.
Ja wymarzyłam sobie, że moje nie będzie takie najprostsze, taka “płachta narzucana na kije”. O nie, to nie dla mnie takie “byle co”, moje tipi będzie “super extra”!
Każdy kij będzie wkładany w specjalny tunel wszyty między ściany namiotu, podłoga będzie dwustronna, na rogach wiązana do nóg namiotu, uszyję kolorową girlandę i super miękkie podusie, a wejście będzie z podwójnego materiału, wiązane na kokardę… tak sobie wymarzyłam!
Zrobiłam obliczenia, “rysunek techniczny”, zamówiłam tkaniny z zapasem, trochę lamówki i zabrałam się do roboty…
Szyłam i prułam na zmianę, bo za głęboko, bo za płytko, bo zapas za duży, bo teraz to nie starczy materiału… Obłęd!!!
Gdy po długiej walce ściany w końcu zaczęły do siebie pasować i materiał przestał wisieć jak “szmata na badylu” przyszła pora na obszycie dołu i góry lamówką. To też nie byłą prosta akcja, bo najpierw obszyłam lamówką szwy wewnątrz namiotu… Znowu prucie, obszywanie poszczególnych elementów i zszywanie na nowo zarówno góry jak i dołu ścian i tuneli…
Nakładałam materiał na kije nieskończoną ilość razy, a muszę dodać, że tunele są dopasowane do średnicy kijów, wiec nie było łatwo.
Kilka fotek w ogrodzie u dziadków i pożegnanie z tipi, bo zapomniałam wspomnieć, że to prezent dla bliźniąt, które już bawią się w Apaczy 😀
Zosia przebąkuje, że też by chciała, ale ja aktualnie nie mam mocy na kolejne. Będzie musiała uzbroić się w cierpliwość.
Pozdrawiam
Jowita